MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

W rodzinie Kurczewskich kibicują w Toruniu z pokolenia na pokolenie

Piotr Bednarczyk
Piotr Bednarczyk
Piotr Kurczewski sportem interesuje się od dziecka
Piotr Kurczewski sportem interesuje się od dziecka Piotr Bednarczyk
Tę postać kibice, którzy chodzą lub chodzili na imprezy sportowe w Toruniu, muszą kojarzyć. W ostatnich kilkudziesięciu latach Piotr Kurczewski chodził na większość ligowych meczów naszych drużyn.

Dziś takich kibiców ze świecą szukać. Kiedyś Piotr Kurczewski chodził niemal na wszystkie mecze. Bywało, że niedzielę zaczynał na boisku piłkarskim, potem szedł na tor żużlowy, a na koniec - na Tor-Tor, jeśli pokrywały się rozgrywki piłkarzy, żużlowców i hokeistów.

- To było wtedy, gdy byłem kawalerem - twierdzi. - Później to się trochę zmieniło, bo przybyło obowiązków rodzinnych, ale na przykład udało mi się wciągnąć w kibicowanie córkę Sylwię i gdy tylko usłyszeliśmy warkot motocykli, a mieszkaliśmy wtedy na Fałata, więc daleko nie było, brałem ją za rękę i szliśmy na trening Apatora. Córka jest kibicem do dzisiaj, różnych dyscyplin. Sama grała kiedyś w Budowlanych w siatkówkę.

Skąd wzięło się to zamiłowanie do sportu?

- Pochodzę z małej miejscowości Piątek pod Łodzią, geometrycznego środka Polski - mówi pan Piotr. - Jak byłem mały liczyła około dwóch i pół tysiąca mieszkańców (obecnie jest ich poniżej dwóch tysięcy - przyp. red.). A potem okazało się, że wychowało się tam dwóch olimpijczyków - hokeista Józef Stefaniak i kolarz Mieczysław Nowicki, dwukrotny medalista z Montrealu. Obu znam zresztą bardzo dobrze. Generalnie jednak największy wpływ na to, że zostałem kibicem, miał mój tata. Był wielkim kibicem piłki nożnej, ale nie tylko. Kibicował przede wszystkim zespołom z Łodzi. Najbardziej - piłkarzom ŁKS-u. Jeździliśmy na każdy mecz. Najpierw dojeżdżaliśmy PKS-em, a potem tata dorobił się Trabanta i jeździliśmy tym samochodem, zawsze zabierając jakieś dwie osoby. Do dziś pamiętam wszystkie nazwiska piłkarzy ŁKS-u z tamtych czasów. Kibicowaliśmy też żużlowcom Tramwajarza, w którym gwiazdą był Włodzimierz Szwendrowski, mistrz Polski.

Jak pan Piotr trafił do Torunia?

- Z zawodu jestem włókiennikiem, skończyłem Technikum Włókiennicze w Zgierzu. Po otwarciu Merinoteksu w 1966 roku przeniosłem się do Torunia, bo dostałem tu mieszkanie na Fałata - wyjaśnia.

Dopytujemy jeszcze pana Piotra o znajomość z Mieczysławem Nowickim i Józefem Stefaniakiem. Ten drugi kojarzy się toruńskim kibicom hokeja bardzo dobrze - nie dość, że jako napastnik brylował w barwach Gryfa i Pomorzanina (dwukrotnie zdobywał tytuł króla strzelców ekstraklasy), to jeszcze jako trener doprowadził zespół TTH Metron do ostatniego w historii Torunia, brązowego medalu mistrzostw Polski w 1996 roku.

- Nowicki był moim przyjacielem z podwórka. Nieco młodszym, ale trzymaliśmy się razem. Do tej pory tak jest. Pamiętam, że jak kończył się etap Wyścigu Pokoju w Toruniu i Szozda przewrócił się w bramie stadionu przed metą, to przyszedł do mnie i zapytał, czy może u mnie się przespać, bo mieszkał w pokoju w akademiku właśnie z Szozdą i nie chciał słuchać narzekań kolegi, bo to taki płaczek podobno był. Nocował u mnie zresztą dużo częściej, jak tylko jakiś wyścig odbywał się w okolicy, na przykład w Golubiu - Dobrzyniu lub Ciechocinku. Pierwsze, co wnosił do mieszkania, to był rower, który kosztował więcej niż dobry Fiat. Przegadaliśmy wiele godzin. A miał dużo ciekawego do opowiedzenia. Na przykład był on między innymi świadkiem, jak aresztowano na lotnisku słynnego szermierza Jerzego Pawłowskiego, a sprawa dotyczyła szpiegostwa. Albo to, jak wywalczył medal na igrzyskach w Montrealu. Miał tylko pomagać Szurkowskiemu i pilnować ucieczek. No i gdy poszła czteroosobowa ucieczka załapał się do niej. Zgodnie z poleceniami nie dawał zmian. Rywale go po drodze szarpali, chcieli wymusić, żeby trochę poforsował tempo. Był jednak nieugięty, a na koniec "przyfiniszował" na trzecim miejscu. Jego żona też była sportowcem, łyżwiarką i zdobywała notorycznie wicemistrzostwo Polski w tańcach, bo złoto zawsze przypadało duetowi Weyna - Bojańczyk. A ich synowie nie zainteresowali się sportem... Stefaniak z kolei jest starszy. Poznaliśmy się w przedszkolu. Jego rodzice potem dostali pracę w Zgierzu, a on zaczął trenować w Borucie. Co ciekawe - w takim miasteczku funkcjonowały wówczas dwa hokejowe kluby, bo był jeszcze Włókniarz. My, z Technikum Włókienniczego, kibicowaliśmy oczywiście temu drugiemu... Jak przeniosłem się do Torunia, to Józek grał już w tutejszej drużynie od kilku lat, przyszedł do wojska i się zasiedział.

Piotr Kurczewski zaznacza, że Stefaniak był wielkim wrogiem picia alkoholu.

- Co tu dużo kryć, po przenosinach do Torunia z czasem poznałem lepiej kilku hokeistów, między innymi Kamińskiego, Szczypiorskiego, Tadzia Wiśniewskiego, Czachowskiego, Załadasa, Wawrzyńskiego. Z częścią z nich wydzierżawiłem nawet kawałek ziemi i handlowaliśmy warzywami, głównie marchwią i ziemniakami. Z niektórymi spotykaliśmy się po meczach u mnie w domu na jakąś wódeczkę i wiedząc, że dobrze znam się z Józkiem prosili, żebym tylko ich nie wydał. Bo Józek, jak wyczuł na treningu, że ktoś jest wczorajszy, potrafił "dać mu z liścia".

Po przenosinach do Torunia oczywiście jedną z głównych pasji, obok hokeja, stał się żużel.

- Zakolegowałem się z Bogdanem Krzyżaniakiem - wspomina. - Pamiętam, że o ile Józek Stefaniak załatwiał mi bilety na hokej, swego czasu też Gienek Martyniuk, gdy był szefem toruńskiego sportu karnety, to Bogdan kombinował jakieś ulgowe wejściówki na żużel. Jak większość kibiców miałem później swoich ulubionych zawodników - Żabiałowicza, Miastkowskiego, Ząbika. Najbardziej zapamiętałem dwudniowy finał indywidualnych mistrzostw Polski w Toruniu w 1987 roku, kiedy Żabiałowicz zdobył złoty medal przegrywając tylko jeden wyścig z Kasprzakiem. Ściągnąłem na te zawody swojego tatę i przeżywaliśmy to razem.

Przez lata bohater naszego artykułu, jak tylko udało mu się urwać z domu, chodził niemal na wszystkie mecze, nie tylko hokejowe i żużlowe. Koszykówka, siatkówka, piłka nożna, i tak dalej, i tak dalej.

- Kiedyś byłem z żoną w sanatorium w Szczawnicy. Akurat hokeiści przyjechali na mecz do Nowego Targu. Pojechałem, bo to niedaleko. Przyjechała drużyna z trenerem Leszkiem Minge i kierownikiem Wojciechem Rydlewskim. Zrobili mnie członkiem ekipy, mecz przesiedziałem w toruńskim boksie i wygraliśmy! Teraz mam już 80 lat i czasami, gdy jest relacja w telewizji, zostaję wygodnie w domowym fotelu - przyznaje. - Na przykład TV Toruń robi świetne relacje z hokeja. Poziom relacji telewizyjnych poszedł zdecydowanie w górę. Jest fachowy komentarz, do tego powtórki i nieraz śledzę mecze z domu.

Jak pan Piotr porównuje dzisiejszy sport z tym sprzed lat?

- Trochę mi się nie podoba, że za dużo jest w drużynach obcokrajowców, którzy dziś grają u nas, a za rok gdzie indziej - twierdzi. - I za mało jest wychowanków. Jak przyjechałem do Torunia, to nie było tu nikogo z zagranicy. A przejście z klubu do klubu było wielkim wydarzeniem. Inaczej przeżywało się też derby, w Bydgoszczy byłem prawie na każdym takim meczu.

Jakim polskim sportowcom kibicuje pan Piotr najbardziej?

- Kiedyś, gdy Legia czy Górnik grały w pucharach europejskich, to zamienialiśmy się w pracy, żeby można to było obejrzeć - wspomina. - Dzisiaj trochę mnie polska piłka zawodzi. Kibicuję za to mocno siatkarzom i siatkarkom. Cieszę się, że te drugie wróciły do światowej czołówki, chyba te trzy lata z trenerem Nawrockim były stracone. Szkoda mi hokeistów, że spadli. Kibicuję też Idze Świątek, jak tylko jest transmisja, to obejrzę. Hurkacz to dla mnie trochę taki "człapun", ale też gra dobrze i osiągnął już sporo.

Niedawno spotkała pana Piotra nieoczekiwana niespodzianka. Choć nie dotyczyła jego osobiście, sprawiła ogromną radość.

- Mój wnuk kupił sobie jakiegoś kebaba od tych, co rozwożą to tymi plecakami i... wygrał wyjazd dla dwóch osób na finał Ligi Mistrzów Real Madryt - Borussia Dortmund 1 czerwca do Londynu - naszemu rozmówcy aż oczy się śmieją. - Niesamowita sprawa, tylko jedna osoba w Polsce, podobnie jak w innych europejskich krajach, mogła to wygrać. Miał nawet propozycję odsprzedania tej wygranej za 10 tysięcy złotych, ale na to nie poszedł. Weźmie drugiego mojego wnuka i pojadą razem. Będą wnosić flagę na boisko. Nagroda obejmuje też przelot samolotem z Warszawy, wycieczkę piętrowym autobusem po Londynie, zakwaterowanie w jednym z najlepszych hoteli, strój sportowy i chyba nawet jakieś kieszonkowe. Do dziś nie mogę w to uwierzyć, ale pokazywał mi już te bilety, więc wszystko chyba jest w porządku.

Pan Piotr już dano doczekał zasłużonej emerytury i oprócz kibicowania dorobił się jeszcze jednej pasji - jazdy rowerem.

- Staram się codziennie przejechać 20 kilometrów - mówi. - Mam mniej wyznaczoną trasę - Czerniewice, Poznańska, Andersa. Mieszkam teraz na lewobrzeżu. Jeżdżę tylko ścieżkami rowerowymi. Mam Matiza, który niedługo zostanie "samochodem zabytkowym". Ma 23 lata i 85 tysięcy na liczniku. Śmieję się, że więcej jeżdżę rowerem niż samochodem.

Polecamy nasze grupy i strony na Facebooku:

od 7 lat
Wideo

Znaleziono ślady ptasiej grypy w Teksasie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na torun.naszemiasto.pl Nasze Miasto