Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pierwszy Kontakt: "Szkoła żon" i "Elsynor" na początek Festiwalu Debiutantów [recenzja]

Alicja Wesołowska
Pierwszy Kontakt: "Szkoła żon"
Pierwszy Kontakt: "Szkoła żon" Bartłomiej Sowa
Tegoroczny Festiwal Debiutantów "Pierwszy Kontakt" rozpoczął się dwoma dalekimi od siebie spektaklami. W sobotę widzowie zobaczyli "Szkołę żon" oraz "Elsynor".

Pierwszy Kontakt: "Szkoła żon" i "Elsynor" na początek Festiwalu Debiutantów

Wieczór otworzyła „Szkoła żon” Teatru Współczesnego ze Szczecina. Nie jest łatwo wziąć na warsztat klasyczny tekst Moliera, kazać aktorom mówić wierszem i liczyć na to, że w efekcie powstanie dobre, nadal aktualne przedstawienie. A Justynie Celedzie się to udało. Jak podejrzewam – głównie za sprawą bogatej wyobraźni plastycznej reżyserki.

Wszystko w tym spektaklu jest tak jak być powinno. Jest więc solidna, choć odrobinę trącąca dziś już myszką fabuła: oto leciwy Arnolf, przekonany, że każde małżeństwo musi prędzej czy później stworzyć z mężczyzny rogacza, postanawia bronić się przed tym losem. W tym celu kupuje i umieszcza w klasztorze czteroletnią Anusię, by przez kilkanaście lat chować ją tam przed światem. Gdy dziewczyna wkracza w wiek odpowiedni do ożenku, Arnolf – szczęśliwy i dumny z posiadania własnej naiwnej idiotki – sprowadza ją do siebie, by wkrótce poślubić. Sprawy jednak komplikują się błyskawicznie, gdy do miasta przyjeżdża młody i przebojowy Horacy, któremu Anusia wpada w oko, oczywiście z wzajemnością.

Solidne jest aktorstwo. Debiutująca Adrianna Janowska-Moniuszko radzi sobie bardzo dobrze, Beata Zygarlicka jest przekonująca w roli dystyngowanej Chryzaldy, może tylko świetny Adam Kuzycz-Berezowski (Arnolf) wyróżnia się na tle pozostałej obsady.

Nic nie można zarzucić muzyce – przy dźwiękach rodem z podkładów muzycznych niemych filmów rozgrywa się przed oczami widzów klasyczna, solidna komedia. Mamy więc na scenie standardowe qui pro quo, mamy obowiązkowe perypetie i szczęśliwe zakończenie (nieco Deus ex machina, ale przecież i tak nikt niczego innego by nie oczekiwał). Słowem – jest do bólu wręcz solidnie i przewidywalnie. Tak przewidywalnie, że momentami widzom mogłaby grozić nuda.

Ratuje jednak przed nią wspomniane już bogactwo wyobraźni. Najmocniejszą stroną spektaklu są nieme, slapstickowe sceny, które dopracowane do najmniejszych szczegółów (tu brawo dla odpowiedzialnego za ruch sceniczny Zbigniewa Szymczyka) naprawdę bawią. Dzięki nim pomiędzy Molierowymi frazami możemy obserwować codzienność małego miasteczka: perypetie służących, kłopoty notariusza, codzienne problemy pań pracujących w domu publicznym i chwile z życia starej wariatki. Właśnie w tych momentach nie najnowsza przecież sztuka zderzała się ze współczesnością i nabierała aktualności. Aż szkoda, że było tych chwil tak mało.

3. Festiwal Debiutantów "Pierwszy Kontakt" [program]

W „Elsynorze” miałam wrażenie, że pojawia się przeciwny problem: wyobraźni debiutującego w roli reżysera Grzegorza Gołaszewskiego było tam aż za dużo. Przedstawienie zapowiadane było jako eksperyment, próba sprawdzenia, czy da się połączyć Szekspira z realiami gry komputerowej. Da się – udowodnił Gołaszewski. Tylko: po co?

Trzeba przyznać „Elsynorowi”, że potencjał ma duży. Widzimy w nim historię trzech postaci: opiekującej się chorą matką Dziewczyny, uzależnionego od gier Chłopaka oraz Mariana, szkolnego woźnego, który właśnie odkrywa internet. Każde z nich wciela się w grze komputerowej w inną postać. Sumienna Dziewczyna staje się Hamletem, Chłopak – Królem Learem, a awatarem Mariana staje się szekspirowska Julia. Trzy postaci rywalizują ze sobą nawzajem, by wreszcie stopniowo przejąc kontrolę nad grającymi nimi ludźmi (z ostatecznej potyczki zwycięsko wychodzi jedynie Dziewczyna).

Początkowo zapowiada się świetnie. Widać, że reżyser miał w życiu do czynienia ze światem gier i całkiem udanie przeniósł ten świat na deski teatru. Kostiumy szekspirowskich postaci wyglądają jak żywcem wyjęte z popularnych RPG-ów (dobra robota Agaty Uchman), same postaci – poruszają się jak a gracze posługują się nieprzerysowanym slangiem. Pełna ironii scena, w której nauczycielka informatyki każe recytować uczniom zagrożenia związane z internetem, sugeruje, że może nareszcie na scenie uda się wyjść poza oklepany motyw „internet jest be, bo uzależnia”.

Jest w spektaklu scena, w której Król Lear z Hamletem zaczynają grać w gigantyczną jengę – cała widownia zastyga wtedy w skupieniu. Przez następne kilkanaście minut wszyscy obserwują pojedynek postaci i wielką wieżę z klocków. Emocje sięgają zenitu. Mogę szczerze przyznać, że była to najbardziej emocjonująca partia jengi, z jaką miałam do czynienia. Problem w tym, że była to również najbardziej emocjonująca część spektaklu. Poznańskiemu „Elsynorowi” zabrakło bowiem dramaturgii. Postaci snują się po scenie, awatary recytują Szekspira – i niewiele z tego wynika. Hamlet hamletyzuje, Julia biega z trucizną, Król Lear deklamuje, a Dziewczyna, Chłopak i Marian siadają przed komputerami. Napięcie wznosi się i opada, a na widownię powoli wdziera się nuda. Jakby w bogactwie wyobraźni i feerii świateł ktoś zapomniał o fabule. I znów szkoda.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na torun.naszemiasto.pl Nasze Miasto