Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Złote czasy dezerterów-podróżników. Dokąd trafiali zbiegowie z toruńskiego garnizonu?

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
Wideo
od 16 lat
Opisana przez nas poprzednio historia dezertera, który uciekając z toruńskiej twierdzy dotarł aż nad Wołgę, ale później wrócił, bo mu się w Rosji nie podobało, nie była wyjątkiem. W 1902 i 1903 roku gazety odnotowały co najmniej trzy takie przypadki. Jeden uciekinier nie mógł się zdecydować, czy na pewno chce wrócić do Torunia, w związku z czym zwiedzał Rosję dwa razy.

Ci Rosjanie to naprawdę byli biedni. Na początku XX wieku przygarniali dezerterów z niemieckiej armii, organizowali im nowe życie nad Wołgą i jeszcze musieli odwozić na granicę tych niewdzięczników, którym zaoferowane warunki się nie podobały. W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o przygodach pewnego szeregowca, który uciekł z toruńskiego 21. Pułku Piechoty, na granicy zaborów zatrzymany przez rosyjski patrol, podpisał stosowny dokument i pojechał do Samary, gdzie został zatrudniony jako garncarz. Niestety się tam nie zaklimatyzował, poza tym katolicki ksiądz w Samarze obudził jego sumienie i skruszony dezerter poprosił rosyjskie władze o odwiezienie go do domu. I co zrobiły rosyjskie władze? Przesiedliły człowieka w syberyjskie lasy? Nic z tego. Zbieg, który zatęsknił za krajem, został przetransportowany z Samary do leżącego przy granicy Aleksandrowa Kujawskiego, skąd do Torunia było już blisko. Po powrocie żołnierz marnotrawny został skazany na 6,5 miesiąca więzienia.

Skąd u rosyjskich władz tyle serca dla zbiegłych niemieckich żołnierzy? Tego możemy się najwyżej domyślać. Dlaczego dezerter trafił akurat do Samary? Niemieckie osiedla nad Wołgą zaczęły powstawać w XVIII wieku, osadnicy skorzystali z zaproszenia carycy Katarzyny Wielkiej. Może tu miało być podobnie? Tym bardziej, że były żołnierz toruńskiego garnizonu miał w Samarze całkiem liczne towarzystwo.

Jak liczna była kolonia dezerterów z niemieckiej armii w Samarze?

„Artylerzysta Zabel zbiegł w marcu do Aleksandrowa, gdzie go żołnierze rosyjscy ujęli i do Nieszawy odstawili, poczem zawieźli go do Samary, gdzie zarabiał dziennie 40-60 kopiejek – informowała „Gazeta Toruńska” w sierpniu 1902 roku. - Było tam około 200 zbiegów z rozmaitych stron Niemiec. Sprzykrzyło mu się tam i odstawili go z powrotem. Z. skazany został na rok więzienia i zdegradowany”.

Przygody obleciświata z toruńskiej fortecy

Zatem rok przed opisywaną przez nas ostatnio historią, w Toruniu wydarzył się taki sam przypadek. Z tą różnicą, że do Samary trafił nie piechur, lecz artylerzysta i że po powrocie został skazany nie na pół, ale na cały rok więzienia. Ciekawi ludzie służyli wtedy na pograniczu. Obleciświaty. Ładne określenie, prawda? Tak „Gazeta Toruńska” nazwała innego dezertera, który swoimi wyczynami pozostawił dwóch wcześniej opisanych daleko w tyle. Zresztą przekonajcie się o tym sami.

„Obleciświatem okazał się szeregowiec Hermann Karol Otton Jakobs od 2 kompanii 21 pułku piechoty załogującej w naszym mieście, który stawał przed sądem wojennym oskarżony o zbiegostwo w dwóch wypadkach – raportował polski dziennik na początku września 1903 roku. - W pierwszej połowie pierwszego roku swej służby wojskowej spędził on cały czas w domu chorych. Gdy go lekarz wojskowy uznał następnie za zdrowego, nie podobało mu się znów stawać w szeregu. Zamiast iść do służby, oddalił się potajemnie z koszar, przeszedł most żelazny i udał się ku granicy Królestwa Polskiego. Przeszedł granicę, lecz zaledwie się ujrzał na terytoryum obcem, został przez straż graniczną pochwycony i odstawiony do Astrachanu. Tam znalazł on zatrudnienie u jakiegoś Niemca, lecz i tu sprzykrzyło mu się i postanowił wrócić do Prus. Pojechał on do Libawy i stawił się przed konsulem, który go kazał statkiem odstawić do Szczecina. Gdy uwiadomiono 21 pułk o przybyciu zbiega, wydelegowano sierżanta Fenglera, ażeby pojechał do niego tamtąd. Gdy wracali razem do Torunia, poprosił Jakobs swojego przełożonego, ażeby pozwolił mu udać się do miejsca ustępowego. Tam przedostał się przez ciasne okienko na platformę i zeskoczył z pociągu podczas biegu. Z powodu ciemnej nocy nie można było zbiega pochwycić. Udał on się ponownie za granicę i znów go pochwycono i odstawiono teraz do Samary. Tu mu jednak gorzej poszło jak w Astrachanie, gdyż zachorował i cztery miesiące leżał ciężko chory. Za pośrednictwem pewnego katolickiego kapłana został odstawiony do Warszawy, a stamtąd do Torunia. Sąd wojenny skazał Jakobsa na 10 miesięcy więzienia i przeniesienie do drugiej klasy stanu żołnierskiego”.

Takie były przygody szeregowego Hermanna Ottona Karola Jakobsa, który niemal został królem astrachańskich szos. Odwiedził Libawę, jak wtedy nazywano łotewską Lipawę, Szczecin, Samarę… Po tylu wędrówkach i przygodach 10-miesięczny pobyt w więzieniu można było raczej uznać za zasłużony odpoczynek.

Wypadek na budowie przy ul. Szewskiej

W tym czasie w Toruniu życie toczyło się powoli. Z remontowanej bądź budowanej kamienicy przy ul. Szewskiej spadła cegła, rozbijając głowę idącej ulicą kobiecie. Wypadek na szczęście nie był śmiertelny, jednak zalaną krwią ofiarę trzeba było przewieźć do szpitala. Jeden ze świadków pobiegł na Rynek Staromiejski po dorożkę i proszę sobie wyobrazić, że pierwszy stojący na postoju dryndziarz odmówił.

Podczas gwałtownej burzy, która przeszła nad miastem i okolicami pod koniec sierpnia, piorun zabił siedzącego na koniu oficera. Do tragedii doszło na polu ćwiczebnym, czyli na poligonie. Grom uderzył zapewne w najwyższy punkt na placu. Oficera najwyraźniej nikt nie nauczył, że w niektórych sytuacjach wywyższać się nie należy. Cóż, tylko konia żal…

Spore podekscytowanie wywołał proces oszusta matrymonialnego, który przysięgał miłość pewnej pani, skłonił ją do przekazania mu ponad stu marek na zakup obrączek oraz garderoby ślubnej itp. Za plecami łajdak nazwał jednak narzeczoną starym pudłem i opowiadał, że żenić się z nią nie ma zamiaru. Zraniona kobieta wykazała się ogromnym opanowaniem. Zamiast wysłać gagatka w kosmos, wzięła go pod lupę. Wtedy okazało się, że z jeszcze jedną kobietą ma on romans, o którym „Gazeta Toruńska” napisała, że nie pozostał bez skutków. Przed sądem tłumaczył, że tylko żartował. Prokurator również sobie pozwolił na drobny żart domagając się dwóch miesięcy więzienia. Sędzi żartować się nie chciało, wysłał oszusta na dziewięć miesięcy za kratki.

Za długi syna mego nie odpowiadam...

Poza tym A. Markowski ostrzegał przed pożyczaniem czegokolwiek swojemu synowi Henrykowi Markowskiemu, gdyż za jego długi nie odpowiadał. W tamtych czasach robienie zakupów w czyimś imieniu i na jego rachunek, było na porządku dziennym, zatem tego typu ogłoszenia również nie należały do rzadkości.

Kim mógł być ten A. Markowski?

W wydanej rok później księdze adresowej A. Markowskich jest dwóch. Jeden miał na imię August, był dzierżawcą nabrzeża i mieszkał na Rybakach 34a. W tym samym miejscu był także zameldowany palacz Henryk Markowski. Mieszkał tam zresztą bardzo długo, na liście lokatorów widnieje również w roku 1932, ale już jako ślusarz. Spis mieszkańców jest długi, więc dom musiał być spory. Do naszych czasów jednak nie przetrwał, dziś w jego miejscu stoi blok.

Na przełomie sierpnia i września 1903 roku gruntowną renowację przechodził sklep sieci Kaisers przy ul. Szerokiej 12. Wymieniona została witryna i drzwi. Skąd to wiadomo? Ponieważ wraz z ogłoszeniem o remoncie, w prasie pojawiło się również inne – że okno wystawowe i drzwi do składu przy Szerokiej 12 są na sprzedaż. Firma bogata, więc nie stać jej było na marnotrawstwo.
Na koniec zajrzymy jeszcze co tam pod trawą i nie tylko pod nią, piszczy, a raczej brzęczy.

Gdzie znajdował się koniec toruńskiej sieci telefonicznej?

„Podziemny kabel telefoniczny zakłada dyrekcya pocztowa z Gdańska w naszem mieście, który się ciągnie od przedmieścia Bydgoskiego, przez całe miasto, następnie przez most żelazny aż do końca sieci telefonicznej – czytamy w jednym z ostatnich sierpniowych numerów „Gazety Toruńskiej”. - Przez to urządzenie zostaną usunięte druty, które są obecnie przeprowadzone nad domami, a których jest za wiele, tak iż w czasie wielkich śniegów mogliby właściciele ponosić wielkie straty. Prace ziemne postępują bardzo szybko, gdyż cały zastęp robotników pracuje do późnego wieczora. Kabel podziemny składa się z około 500 drutów”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Złote czasy dezerterów-podróżników. Dokąd trafiali zbiegowie z toruńskiego garnizonu? - Nowości Dziennik Toruński

Wróć na torun.naszemiasto.pl Nasze Miasto