Agnieszka Czyż wzięła na siebie cały ciężar. Stała się twarzą buntu toruńskiej gastronomii, zbierając i akceptację, i agresywną krytykę. Stanęła, by zawalczyć o swoje marzenia, biznes, rodzinę i Hindusów, których zatrudnia. Bynajmniej nie po to, jak chcą niektórzy, aby "zrobić darmową reklamę knajpie". Nie - młoda restauratorka wyszła do mediów wykończona. - Rosnące długi. Zero pomocy państwa i marszałka. Odcięty prąd i gaz. Zablokowane konto w banku przez ZUS i urząd skarbowy - wylicza, co przeżyła w ostatnich miesiącach.
Zobacz wideo: Czego szukaliśmy w Internecie w 2020 roku?
Skąd Agnieszka i Hindusi wzięli się w Toruniu? Zacznijmy tę historię od początku.
Wielka miłość, dziecko i marzenie
Agnieszka Czyż pochodzi z Pomorza. Mieszkając w Nowym Dworze Gdańskim poznała miłość swojego życia - Ranjita Singha, nazywanego Robinem, Hindusa. Był kucharzem w jednej z tamtejszych restauracji. Polkę i obcokrajowca połączyło nie tylko uczucie, ale i pasja do gotowania. Dość szybko, niesieni marzeniami o niezależności, postanowili otworzyć coś swojego. Pytanie brzmiało: gdzie?
- Szukaliśmy ogłoszeń i sprawdzaliśmy, co się za nimi kryje. Jeździliśmy do różnych miast w Polsce, by oglądać lokale oferowane do wynajęcia - wspomina Agnieszka Czyż. To podróżowanie wcale nie musiało być dla niej łatwe, bo była w ciąży. Opłaciło się jednak, bo w końcu znaleźli swoje miejsce na ziemi. To był Toruń - miasto, które ich zachwyciło i lokal przy klimatycznej ulicy Podmurnej, na starówce. Ruch turystów i miejscowych wskazywał, że tutaj będzie dla kogo gotować.
- Te dobrze znane leki mogą pomóc w leczeniu COVID-19! 10 produktów, które są badane
- To kupisz za 30 zł! Wyprzedaże w sklepach IKEA, DECATHLON i EMPIK
- Kiedy ósmoklasiści i maturzyści wrócą do szkół? Min. Czarnek o możliwym scenariuszu
- Tragedia na toruńskim Rudaku. Rodzina straciła w pożarze cały dobytek!
- Wynajęliśmy mieszkanie, spakowaliśmy rzeczy i 1 stycznia 2018 roku zamieszkaliśmy w Toruniu. Nasz syn miał wtedy zaledwie miesiąc, a więc z niemowlakiem na rękach organizowaliśmy sobie życie i pracę w nowym mieście. Nie znaliśmy tu nikogo, nie znaliśmy Torunia... Mieliśmy tylko trochę oszczędności, ale i głowy pełne pomysłów i marzeń o swojej restauracji - opowiada restauratorka.
W ten sposób trzy lata temu otworzyli własny lokal, który najpierw działał pod nazwą "Robin Hood". W prowadzenie go wkładali cały swój czas i energię. Udało im się odłożyć trochę pieniędzy. Oszczędności zainwestowali w remont restauracji. Na początku 2020 roku przeprowadzili jej wizerunkową metamorfozę i nadali nową nazwę: "Smaki Indii".
- Działo nam się dobrze. Ludzie polubili to miejsce, naszą kuchnię i wracali do nas - podkreśla Agnieszka Czyż.
Koronawirus, lockdown i dramaty
Pandemia uderzyła w nich z impetem, jak we wszystkich. I jak wszyscy na początku pełni byli strachu, ale i nadziei, że uda się przetrwać jakoś kilka miesięcy. Po to, by potem znów całą parą wrócić do pracy, odrobić straty i wyjść na prostą. Niestety, ten scenariusz się nie sprawdził.
[przycisk_galeria]
- Pierwszy lockdown przetrwaliśmy, ale z długami, gdyż od naszego państwa nie otrzymaliśmy żadnej pomocy. Po odmrożeniu gastronomii, latem, pracowaliśmy na spłatę zadłużenie z marca, kwietnia i początku maja. Ale przyszedł październik i kolejny raz, jak wszyscy, musieliśmy zamknąć restaurację. Znowu bez żadnej pomocy, znowu z zadłużeniami, które sięgają już ogromnych kwot - ciągnie opowieść Agnieszka.
Codziennie odbierali telefony i listy z przypomnieniem o zaległościach. Mieli odcięty prąd i gaz, zablokowane konto w banku przez ZUS i Urząd Skarbowy. Oczywiście, szukali różnych rozwiązań, jednak ciągle walili głową w mur.
- Po kolejnej odmowie pomocy z Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu (mimo starań urzędniczki, pani kierownik, która bardzo chciała nam pomóc i szukała z nami rozwiązań, pytała prawników o możliwości, poświęciła nam dużo czasu i uwagi; niestety bezskutecznie) zrozumieliśmy, że nikt nam nie pomoże. Zostaliśmy sami. Ta bolesna prawda popchnęła nas w kierunku jedynej już możliwej decyzji: otworzyć restaurację i zacząć zarabiać - podsumowuje młoda restauratorka.
A przypomnijmy, że sytuację "Smaków Indii" skomplikowała sprawa z drugim Hindusem, który był jej współwłaścicielem. Pandemia zatrzymała go w Indiach. Bez jego obecności jednak, jego podpisów na dokumentach, przyznanie lokalowi pomocy nie było możliwe. Tymczasem wniosek do KRS o zmianę struktury właścicielskiej oczekuje na rozpatrzenie od ośmiu miesięcy.
Mały Bombaj w Toruniu
Agnieszka Czyż podkreśla, że wraz z Robinem są odpowiedzialni nie tylko za siebie. -Obecnie zatrudniamy w restauracji pięciu Hindusów. Przez cały ten trudny czas pandemii nikogo nie zwolniliśmy. Doskonale wiemy, że dla naszych pracowników Hindusów utrata pracy oznaczałaby również utratę prawa do pobytu w Polsce. Dopóki tylko możemy, nie chcemy ich na to narażać - podkreśla restauratorka.
Ona doskonale wie, że kiedy nie jest się „stąd”, rodziną stają się najbliżsi. W tym wypadku są współpracownicy z restauracji. Hindusom, jak podkreśla, mimo pandemii dobrze żyje się w Polsce, w Toruniu. Konieczność wyjazdu byłaby dla nich życiowym dramatem.
Co będzie dalej ze "Smakami Indii"? Otwarta w błysku fleszy pierwsza zbuntowana restauracja w Toruniu od razu gościła kontrolę. Przyszły panie z sanepidu w asyście policjantów. Protokół pokontrolny mówi przede wszystkim o złamaniu rządowego rozporządzenia i przyjmowaniu klientów w lokalu, który fizycznie powinien być dla gości zamknięty.
Do tego protokołu właściciele od razu wnieśli zastrzeżenia, a dokładniej reprezentujący ich adwokat Mateusz Kondracki. Kary finansowej muszą się jednak spodziewać. Wiedzą już, że od decyzji o takiej będą się odwoływać do sądu. Naprawdę, niewiele mają już do stracenia. Będą walczyć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?