Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

30-latka pojechała rodzić do szpitala w Grudziądzu. Urodziła martwe dziecko

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Chłopiec urodził się martwy. To było 27 czerwca 2021 w szpitalu w Grudziądzu. Od tamtej pory rodzice nie poznali przyczyny śmierci synka.
Chłopiec urodził się martwy. To było 27 czerwca 2021 w szpitalu w Grudziądzu. Od tamtej pory rodzice nie poznali przyczyny śmierci synka. Andrzej Banas
30-latka poczuła bóle porodowe. Pojechała do szpitala. Nic nie zwiastowało tragedii. Przecież ciąża przebiegała prawidłowo. Ale synek pojawił się na świecie martwy.

Zobacz wideo: Pandemia przybiera na sile. Coraz więcej zgonów chorych na COVID-19.

Para z Grudziądza od dawna chciała mieć dziecko. Młodzi od dziewięciu lat są razem. Pod koniec 2020 roku okazało się, że zostaną rodzicami.

Przyszła mama nie chodziła prywatnie do lekarza, tylko do przychodni, w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. - Pacjentek było tak dużo, że wizyta trwała przeważnie kilka minut - wspomina kobieta. - Nie zastanawiałam się nad zmianą lekarza, bo ciąża przebiegała bez problemu. Ja też dobrze się czułam.

Wieczorem 26 czerwca 2021 poczuła się gorzej. - Byłam w 39. tygodniu ciąży - opowiada 30-latka. - Myślałam, że poród zaczął się z tygodniowym wyprzedzeniem. Partner zawiózł mnie do szpitala.
Została przyjęta około godz. 23.00.

Dziecko się nie ruszało

Zaczęli robić wstępne badania, w tym KTG. To jedno z głównych badań przeprowadzanych u kobiety pod koniec ciąży i w trakcie porodu. Sprawdza się m.in. liczbę uderzeń serca dziecka i rejestruje skurcze macicy.

- Osoba mnie badająca stwierdziła, że urządzenie do przeprowadzania KTG ma chyba awarię - dodaje czytelniczka. - Po chwili zdecydowano, że zrobią mi USG.

Po to, żeby „podejrzeć” dziecko w łonie matki. - Lekarza coś zaniepokoiło podczas badania. Zdecydował je powtórzyć w obecności drugiego specjalisty. Dochodziła godz. 3.00 w nocy, już 27 czerwca.

Dziecko nie żyło.

Rodzicom też żyć się odechciało. - Tydzień wcześniej byłam u mojego ginekologa. Nie dopatrzył się niczego, co mogłoby go zaniepokoić. Do końca czułam ruchy malutkiego, może nie kopniaki, ale właśnie ruchy - przekonuje mama.
Lekarze nie przeprowadzili cesarskiego cięcia. - Kazali urodzić naturalnie - kontynuuje 30-latka. - Wyłam z bólu. I wyłam po stracie dziecka, które nadal nosiłam pod sercem. Pielęgniarki dawały mi jakieś lekarstwa. Mało co pamiętam z tamtych kilkunastu godzin. Nie wiem, jak mnie posadzili na piłkę położniczą, mającą ułatwić rodzenie.

Narodziny dziecka

Około godz. 16.00 urodziła martwego chłopca. Ważył prawie trzy kilogramy, miał 53 centymetry wzrostu. - Był trzy razy owinięty pępowiną. Prawdopodobnie się udusił. Podczas porodu lekarze zauważyli smółkę.

Tak się określa pierwsze kupki noworodka. Medycy tłumaczą, że obecność smółki w płynie owodniowym stwierdza się w przypadku około 10-15 procent porodów, z czego u 5 proc. występują tzw. objawy zespołu aspiracji smółką. To znaczy, maluch oddaje wewnątrzmacicznie smółkę, ponieważ brakuje mu tlenu. Gdy poród jest zagrożony, a dziecko w brzuchu mamy wyczuwa to zagrożenie, może ono oddać dużą ilość smółki.

Mama kontynuuje: - Widziałam synka. Pozwolili mi się z nim pożegnać. Dwa dni później wypuścili mnie ze szpitala. Fizycznie dobrze się czułam. Psychicznie chyba nigdy nie dojdę do siebie - płacze. - Wszystko na niego czekało w domu. Wszystko... No i my czekaliśmy tak długo.

Sprawa w miejscu

Niedługo minie pół roku od tragedii, a sprawa utknęła. - Ja i partner zostaliśmy przesłuchani. Pozew nawet nie trafił do sądu. Nie dostaliśmy żadnych informacji odnośnie etapu postępowania. Nasz prawnik też nie otrzymuje żadnych wiadomości. Traktuje się nas, jak obcych ludzi, a to nas dotknęła tragedia.

Krewni rodziny, którzy zaraz po śmierci dziecka powiadomili policję, uważają: - Może gdyby lekarze zrobili cesarskie cięcie, chłopczyk by żył. Naszym zdaniem zespół nocnej zmiany nie powinien zwlekać z cesarką. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla lekarza i położnej, popełniających jakiekolwiek błędy. Najsurowszy dla nich wyrok, dziecka rodzicom nie zwróci.

Być może to nie personel szpitala zawinił. Nie ma wyników sekcji zwłok chłopca, a one są kluczowe. Prawdopodobnie wskażą, kiedy malutki zmarł: czy w szpitalu, czy wcześniej.

Poprosiliśmy Regionalny Szpital Specjalistyczny im. dr Władysława Biegańskiego w Grudziądzu o komentarz. Czekaliśmy dwa dni, odpowiedź nie nadeszła.

Nie tylko ta para straciła dziecko, zanim ujrzało świat. W Polsce co roku około 1700 kobiet rodzi martwe dzieci (nieco ponad 3 martwe urodzenia na 1000 porodów). U około 40000 pań kończy się poronieniem. Tak wynika z raportu UNICEF. Przypuszczalnie nawet 15 proc. wszystkich ciąż kończy się poronieniem, lecz na tak wczesnym etapie, że nie wszystkie kobiety wiedzą, że są w ciąży i nie zauważają poronienia.

Ciężarna na kwarantannie

Tragedia wydarzyła się we Włocławku w marcu bieżącego roku. Kobieta w 8. miesiącu ciąży miała silne skurcze i zgłosiła się do tamtejszego szpitala. Przebywała na kwarantannie, bo przedtem zetknęła się z osobą zakażoną koronawirusem. Lekarze zbadali pacjentkę i odesłali do domu. Nie stwierdzili zagrożenia życia i zdrowia dziecka. Zalecili kontakt ze szpitalem jednoimiennym, covidowym. Jeszcze tego samego dnia kobieta urodziła martwe dziecko.

Podobną historię pamiętają mieszkańcy Nowego Sącza. Kobieta w 9. miesiącu ciąży pojechała do szpitala. Lekarz nie przyjął jej na obserwację, tylko odesłał. Nazajutrz pacjentka znów znalazła się w szpitalu. Dziecko jednak nie żyło. Matka potem przez dobę czekała na to, aż lekarze wyjmą je z jej brzucha.

Teraz Wielkopolska. Ordynator miał dwukrotnie odesłać kobietę w ciąży do domu. Dzień po drugim wypisie ona przestała czuć ruchy maleństwa. Została przyjęta do szpitala w Gnieźnie. Podczas badania nie dało się zbadać tętna dziecka. Urodziło się martwe w 40. tygodniu ciąży. Ówczesny ordynator dostał roczny zakaz pełnienia funkcji kierowniczych. Pomimo tego, prokuratura zdecydowała umorzyć dalsze postępowanie. Powołała się na opinię biegłych, według których nie doszło do błędu medycznego. Ci biegli jednocześnie nie ustalili przyczyny śmierci dziecka.

Ani jednej więcej

Bywa, że dochodzi do podwójnego dramatu. O szpitalu w Pszczynie usłyszała cała Polska. 30-letnia Iza była w 5. miesiącu ciąży. Źle się poczuła. Była na konsultacji ginekologicznej. Lekarza stwierdził u niej tzw. bezwodzie. Iza dostała skierowanie do szpitala. - Poszła do niego zdrowa dziewczyna, po prostu odeszły jej wody. Ona pisała mi, że to dziecko też się męczy. Dlaczego lekarze skazali na męczarnie nie tylko Izę, ale i dziecko? Wiedzieli, że nie ma wód. Czekali, aż umrze w męczarniach - wypowiadała się w mediach matka pacjentki.

Iza ponoć parę razy zgłaszała położnym, że jej się pogarsza. Mówiła to też lekarzowi, który był tylko raz na wizycie. 30-latka zmarła dobę po przyjęciu na oddział. Płód, u którego potwierdzono wady rozwojowe, także.

„W naszym szpitalu przestrzegane są wszystkie standardy postępowania zaprezentowane przez Ministerstwo Zdrowia. Nienaruszalność tajemnicy lekarskiej nigdy nie pozwoli nam na publiczną obronę przed fałszywymi oskarżeniami formułowanymi w mowie nienawiści” - napisał w oświadczeniu dyrektor Szpitala Powiatowego w Pszczynie.

Po śmierci Izy na ulicach miast i mniejszych miejscowości zorganizowano marsze. Wszystkim przyświecało hasło „Ani jednej więcej”.

Poród lotosowy

Część środowiska lekarskiego uważa natomiast, że nie powinno być ani jednego więcej porodu tzw. lotosowego. Różni się od porodu tradycyjnego tym, że lekarze nie przecinają pępowiny. Lotosowy poród pochodzi od nazwiska jego inicjatorki. Claire Lotus Day, amerykańska pielęgniarka i jasnowidzka, w latach 70-tych XX wieku przekonywała, że odcinanie pępowiny sprawia ból dziecku. Trzeba zatem zapewnić naturalne, samoistne odpadnięcie pępowiny od brzuszka noworodka. Pępowina sama odpada między 3. a 10. dniem od porodu.

Taki lotosowy poród wymarzyło sobie małżeństwo z Australii. Po 13 latach prób zajścia w ciążę wreszcie się powiodło. Dziewczynka urodziła się zdrowa, ale po kilku godzinach zaczęło dziać się źle. Medycy wreszcie przekonali rodziców do odcięcia pępowiny. Musieli jednak dłużej przekonywać matkę i ojca noworodka do podania mu antybiotyków. Gdy wreszcie dziecko je otrzymało, było za późno na ratunek. Ta śmierć uświadomiła lekarzom, jakie bywają skutki przychylnego patrzenia na prośby rodziców w kwestii lotosowego porodu.

Ojciec zdążył zobaczyć córkę

Czasem rodziny doświadczają cudu i tragedii w jednym momencie. Żona i mąż ze Stanów Zjednoczonych spodziewali się córki. Okazało się, że małżonek jest śmiertelnie chory. Został mu najwyżej tydzień życia. Ciężarna, za zgodą lekarzy, urodziła dwa tygodnie wcześniej, żeby mąż zdążyć poznać malutką. Podczas porodu mężczyzna w masce tlenowej na twarzy leżał obok.

Parze z Grudziądza nie zależy na odszkodowaniu za śmierć dziecka. Być może tutaj nikt nie ponosi winy. - Chodzi nam o poznanie prawdy - mówi 30-latka. - Tego tygodnia, gdy miałam wyznaczony termin porodu, odbył się pogrzeb naszego synka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na torun.naszemiasto.pl Nasze Miasto