Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pierwszy Kontakt: "Jakobi i Leidental" oraz "Morfina". To był mocny dzień

Alicja Wesołowska
Festiwal Debiutantów Pierwszy Kontakt: "Morfina"
Festiwal Debiutantów Pierwszy Kontakt: "Morfina" Aleksandra Śnieżek
Wtorek podczas Festiwalu Debiutantów Pierwszy Kontakt był mocnym dniem. Na początek tarnowski teatr im Ludwika Solskiego zaserwował torunianom „Jakobiego i Leidentala” w reżyserii debiutującej Małgorzaty Warsickiej. Potem przyszedł czas na „Morfinę” Teatru Śląskiego.

Pierwszy Kontakt: "Jakobi i Leidental" oraz "Morfina"

„Jakobi i Leidental” to bardzo kameralny spektakl, popis trojga aktorów: Bartosza Woźnego (Itmar Jakobi), Jerzego Pala (Dawid Leidental) i Matyldy Baczyńskiej (Rut Szahasz). Całej trójce należą się brawa.

Historia opowiada o rywalizacji dwóch przyjaciół – rywalizacji przede wszystkim o kobietę.

Jakobi ma wszystko. Jest „zajęty, zajęty, zajęty”, przystojny, wysoki, otwarcie pogardza swoim przyjacielem, człowiekiem „innego gatunku” - co nie przeszkadza im grać razem w domino na balkonie. Leidental jest tym gorszym: ani przystojny, ani bogaty, nawet „dobrze sytuowany” nie jest odpowiednim określeniem. Nic dziwnego, że gdy pojawia się piękna Rut, usuwa się w cień.

Każdym z bohaterów rządzą inne emocje – co znakomicie wyrażają aktorzy. Jakobi jest wiecznie zajęty, pozornie szczęścliwy, ale i świadomy tego, że wszystko przychodzi mu z wysiłkiem. Nawet zakochać potrafi się wyłącznie z trudem. Leidentalem rządzi wstyd: wstydem jest pójść spać wcześniej niż zwykle, wstydem jest podejść do pięknej dziewczyny, wstydem jest z nią porozmawiać. W tym wszystkim najbardziej pewna siebie wydaje się Szahasz: choć od początku manipuluje mężczyznami, wciąga ich w swoje gierki, okłamuje i konfabuluje – patrzymy na nią z sympatią, bo to, co robi, pozornie mieści się w granicach akceptowalnych społecznie gierek z cyklu „co może zrobić kobieta, by złapać męża”.

Im więcej jednak czasu upływa, tym wyraźniej okazuje się, że przyjęte przez postaci sposoby zachowania nie przyniosą im szczęścia. Że klęską skończyć się musi i wyrachowanie Rut, i niepewność Leidentala i pozorna pewność siebie Jakobiego. Że nieustanne udawanie prowadzić może wyłącznie do jeszcze większej samotności. Bohaterowie mówią coraz bardziej nie do siebie, a obok siebie, a ich wypowiedzi przeplatane są ironicznymi piosenkami, w których nawzajem a to wchodzą sobie w słowo, a to śpiewają na zmianę z odtwarzanymi głośników głosami. W efekcie dostajemy naprawdę dobrą, chwilami komiczną i bardzo gorzką opowieść o złudzeniach. Całość utrzymana jest w nieco onirycznym i bardzo ironicznym klimacie.

„Morfina” Teatru Śląskiego również jest oniryczna – ale pod każdym innym względem jest przeciwieństwem tarnowskiego przedstawienia. Zamiast dyskretnej, kameralnej opowieści dostajemy rozbuchany pokaz. Przez ponad dwie godziny spektaklu przez scenę przewija się korowód barwnych postaci; poszczególne sceny przenikają się i mieszają ze sobą, aktorzy brawurowo szarżują, żeby za chwilę zupełnie wypaść z roli, na scenie wiruje złoty pył, a wszystkiemu towarzyszy jazzująca, momentami psychodeliczna muzyka tria Chłopcy kontra Basia. A jednak ma to wszystko sens.

Ewelina Marciniak (reżyserka) i odpowiedzialny za adaptację i dramaturgię Jarosław Murawski nie zdecydowali się na przeniesienie na scenę prozy Twardocha słowo po słowie. I całe szczęście. Może i czasami gubi się im fabuła, może widzowie, którzy „Morfiny” nie czytali, nie zrozumieją wszystkich wątków – ale nie to jest w tym spektaklu najważniejsze. Śląskie przestawienie zamiast opowiadać książkę, stawia – jak ona – pytania o polskość.
Mamy więc na scenie Matkę Polkę, marzącą o kolejnych grobach, wieńcach i żałobach (bo przecież obowiązkiem polskiej kobiety jest pochować męża-ułana, pogrążyć się w żałobie i wychować gromadkę sierot), mamy rozerotyzowaną kochankę Salome, piękną pannę Igę, starą pannę Alicję, paradę Niemów, ułanów, oficerów wywiadu – a w tym wszystkim miota się Konstanty, główny bohater. Kostek szarpie się między polskością a niemieckością, między śląskością a polskością, ze stereotypu w stereotyp, chaotycznie, z morfiną i ogromnym ładunkiem ironii w tle.

Całość przypomina szalony przedwojenny wodewil – znakomita w tym zasługa tria Chłopcy kontra Basia. Zespół nie tylko na żywo wykonuje muzykę do spektaklu – jazzującą, rozedrganą, pulsującą, ale i dba o większość efektów dźwiękowych. W efekcie szaleństwo dźwięków doskonale łączy się z feerią barw na scenie.
W całym tym (pozornym) chaosie aktorzy nie zapominają o publiczności – wchodzą z nimi w interakcje, natychmiast reagują na wszystko, co dzieje się na widowni, przełamują sceniczną „czwartą ścianę” - a publika reaguje na to przyjaźnie.

Zwykle nie lubię takich spektakli – rozbuchanych, widowiskowych, przeładowanych i głośnych. Ale śląskiej „Morfinie” nie sposób odmówić jakości – to naprawdę dobre, dopracowane przedstawienie, które daje do myślenia na długo po tym, gdy zgasną już światła i opadnie złoty pył.

3. Festiwal Debiutantów "Pierwszy Kontakt" [program]

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na torun.naszemiasto.pl Nasze Miasto