Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O tym, jak i dlaczego czarne bmw zastąpiło czarną wołgę, a wojsko ocaliło Bydgoskie Przedmieście

Janusz Milanowski
Dr hab.  Piotr #Grochowski jest folklorystą i kulturoznawcą. Pracuje w Katedrze Kulturoznawstwa toruńskiego  UMK.
Dr hab. Piotr #Grochowski jest folklorystą i kulturoznawcą. Pracuje w Katedrze Kulturoznawstwa toruńskiego UMK. Andrzej Romański
Kiedy legenda miejska budzi się, czyli przechodzi ze stadium uśpionej egzystencji w pamięci ludzkiej do fazy narracyjnego ożywienia, ludzie wierzą w to, co mówią i te opowieści są traktowane bardzo poważnie. Rozmawiamy z dr hab. Piotrem Grochowskim z UMK.

Najnowsza miejska legenda w naszym mieście głosi, że uchodźcy porywają dzieci. Ponoć w okolicach ul. Polnej z czarnego bmw wysiadł mężczyzna, który chciał wyciągnąć dziecko z wózka, ale spłoszył go inny facet. Lęk przed imigrantami zaczyna tworzyć narracje?
Warto wiedzieć, że to wcale nie jest nowa legenda; ma tylko nową formę. Opowieści o ludziach wciągających dzieci do samochodu mają już długą tradycję. Pamiętamy przecież czarną wołgę, którą jeździły zakonnice albo komuniści ze Związku Radzieckiego lub NRD. Jedna z wersji głosiła, że porywają oni dzieci, by się odmładzać, dokonując transfuzji krwi. W połowie lat 90. czarna wołga zamieniła się w czarne bmw, którym - jak przypuszczano - jeździła rosyjska mafia albo handlarze narkotyków. Gdyby sięgnąć głębiej w historię, to motyw ten pojawia się w tzw. legendach krwi, opowiadających o Żydach, którzy porywają chrześcijańskie dzieci, aby z ich krwi przyrządzić macę. Jak widać, „obcy” zawsze porywają „nasze” dzieci. Zmieniają się technologie i pewne szczegóły, istota opowieści pozostaje jednak ta sama.

Czy takie opowieści, rozpowszechniane przez internet, mogą mieć swoje skutki w rzeczywistości? Na przykład: znowu może dojść do pobicia obcokrajowca o ciemnej karnacji?
Tak, to jest niestety możliwe. Kiedy legenda miejska budzi się”, czyli przechodzi ze stadium uśpionej egzystencji w pamięci ludzkiej do fazy narracyjnego ożywienia, ludzie wierzą w to, co mówią i te opowieści są traktowane bardzo poważnie. W skrajnych przypadkach (i wcale nie tak rzadkich), może to przerodzić się w fobię społeczną, czyli - mówiąc w uproszczeniu - sytuację, kiedy fikcyjna narracja skłania ludzi do podjęcia konkretnych, realnych działań.

Na przykład?
Znane są dość częste przypadki, kiedy ludzie zaczynają w różny sposób bronić się przed zagrożeniami opisywanymi w legendach miejskich. Tak było z historią o „złodziejach nerek”, którzy porywali ludzi z ulicy, żeby ich usypiać i wycinać nerki. W roku 2006 taka legenda uaktywniła się w Olsztynie i wywołała autentyczną panikę w miasteczku studenckim Kortowo. Przez dwa tygodnie studentki wychodziły z akademików tylko w towarzystwie kolegów.

Dorośli też wierzą w bajki?
Legenda miejska w okresie aktywności nie jest bajką, bo jeżeli się w coś wierzy to znaczy, że traktuje się to jako prawdę. Podobny przypadek zdarzył się w styczniu 2004 r., kiedy to rozeszła się plotka, że w akademikach UMK przeprowadzona będzie kontrola legalności oprogramowania w komputerach studentów. Wybuchła panika i jednej nocy mieszkańcy akademików zaczęli wywozić swoje komputery do znajomych mieszkających w mieście. Narracja osnuta była na motywie decyzji rektora, który zezwolił policji na wejście do akademików i kontrolę studenckich komputerów. To oczywiście było nieprawdą, bo rektor takiego zezwolenia nie wydał. Widać więc wyraźnie, że tego typu opowieści mogą prowadzić do niekontrolowanych zachowań. Pytanie, jak zadziała narracja przytoczona przez pana na początku naszej rozmowy?

Skoro już opowiadamy sobie legendy toruńskie, to nie wiem czy zna Pan te wojskowe?
Nie...

...Pewnego razu na naszym poligonie ćwiczono ostre strzelanie pod dowództwem młodego porucznika. Po pierwszej salwie, ów porucznik rozkazał wstrzymać ogień, by jeszcze raz sprawdzić koordynaty. I okazało się, że następna salwa zmiotłaby z powierzchni ziemi dworzec Toruń Główny. Inna legenda opowiada, że to wojsko zapobiegło architektonicznej degradacji Bydgoskiego Przedmieścia, gdyż komuniści chcieli postawić tam wieżowce równie wysokie jak wieże kościołów widocznych w panoramie Torunia. Wtedy wojsko powiedziało, że tych wieżowców szpiedzy mogą prowadzić obserwacje poligonu i budowę szlag trafił.
Legendy miejskie zawsze mają jakieś zaczepienie w rzeczywistości. Wspominał pan o uchodźcach porywających dzieci; no przecież mamy kryzys migracyjny. W Toruniu wojsko zawsze odgrywało bardzo dużą rolę również w kwestiach urbanistycznych; przecież pierścień umocnień mocno zdeterminował kształt miasta. Silny komponent wojskowy w historii Torunia na pewno ma przełożenie na różne narracje, niekoniecznie prawdziwe. Z kolei opowieść o wieżowcach zawiera charakterystyczny element teorii spiskowej. Legendy miejskie bardzo często są swoistą ilustracją tezy, że to, co się dzieje w sferze publicznej jest wynikiem decyzji podejmowanych w ukryciu przez jakieś tajemnicze grupy, które działając dla własnych korzyści, szkodzą jednocześnie zwykłym ludziom. Inaczej mówiąc, to, co oficjalne i widoczne jest w gruncie rzeczy mało istotne, ponieważ naprawdę ważne jest to, co niewidoczne, ukryte. To wszystko jest w legendzie o wieżowcach, które nie powstały na Bydgoskim Przedmieściu.

Czas na rewanż z Pana strony. Poproszę o legendę.
A czy wie pan, dlaczego w Toruniu nie ma Domu Studenckiego nr 4 w centrum?

Zamieniam się w słuch...
W centrum są akademiki od jeden do sześć, ale brakuje czwórki. Legenda tłumaczy to w ten sposób, że akademik takowy istniał, ale się spalił. Był on zbudowany między „piątką” a „trójką”. W tym miejscu jest skwer, a bliżej ulicy Słowackiego rosną drzewa. Według legendy rośnie ich tyle, ilu studentów spaliło się w akademiku numer cztery.

Wstrząsająco piękna opowieść. A zna pan tą związaną z osławionym lokalem nocnym „Wodnik”, na miejscu którego stoi teraz luksusowy hotel? To opowieść o zemście arabesek za pomocą broni biologicznej.
Arabesek?

Tak nazywano prostytutki świadczące usługi dla licznie bawiących w naszym mieście obywateli państw arabskich. „Wodnik” był ich mekką uciech, słynną na całą Polskę. Otóż w latach 80. w pobliżu tego lokalu, w Dolinie Marzeń, znaleziono brutalnie zamordowaną rzekomą arabeskę. Nie wiadomo dlaczego, ale przypisano to Arabom, więc jej koleżanki postanowiły się zemścić. W tym celu zebrały panie pracujące w melinach starówki i chore wenerycznie. Ubrały je w dobre ciuchy, umalowały i ciemnolicym gościom zafundowały happy hour. Faktycznie, ta zamordowana kobieta nie była prostytutką tylko dziewczyną wracającą z dyskoteki, a zabił ją niejaki Leszek Pękalski - wampir z Bytowa, który niebawem ma wyjść na wolność. I na kanwie tej strasznej zbrodni powstała taka legenda.
Celowe zarażanie chorobami to też znany motyw legend miejskich. W latach 90. był taki bardzo popularny wątek związany z AIDS. Przykładem są opowieści o narkomanach biegających ze strzykawkami po ulicach. Były też wersje bardziej makabryczne - o strzykawkach ukrywanych w piasku na plaży albo w zagłębieniach siedzeń autobusów miejskich.

Takie historie muszą najpierw powstać w czyjejś głowie. Niegdyś uważano, że w Komitecie Centralnym była specjalna komórka zatrudniająca błyskotliwych ludzi. Ich zadaniem było wymyślanie i rozpowszechnianie kawałów politycznych, żeby za sprawą oceny ich popularności diagnozować nastroje społeczne. Nie wiem, czy to prawda, ale w ten sposób tłumaczono skąd się biorą te dowcipy. A kto wymyśla te wszystkie legendy miejskie?
Nie wykluczam jakichś celowych działań propagandowych. Sporo teraz się mówi i pisze o tzw. trollach Putina działających w internecie. Nie da się tego wykluczyć, choć ja nie widziałem twardych dowodów na istnienie jakichś ośrodków, w których ludzie przy komputerach wymyślają legendy czy dowcipy. Wydaje mi się, że to w znacznej mierze powstaje spontanicznie, na zasadzie odradzania się pewnych struktur narracyjnych. To są takie powtarzalne, stare układy fabularne; np. że ktoś obcy nam zagraża, że porywa nasze dzieci albo chce nas zarazić jakąś chorobą, etc. Te fabuły tkwią uśpione w wyobraźni. Pod wpływem różnych zagrożeń, frustracji lub napięć społecznych, którym towarzyszą silne emocje, struktury wyobrażeniowe zaczynają się wybudzać i produkować narracje. Te narracje są jakimś sposobem na radzenie sobie z emocjami; również z obecnym lękiem przed tzw. falą uchodźców i imigrantów.

Kto wymyśla legendy miejskie?
Nie da się wskazać przysłowiowego Kowalskiego, który wymyślił legendę miejską.

A czy możemy sobie przynajmniej wyobrazić, kim jest taki legendopisarz? Po co to robi?
Pana sugestia, że jest to jakiś specyficzny typ człowieka czy umysłu, jest błędna. Często takie historie rodzą się w dialogu, w wyniku zbiorowego interpretowania, a właściwie nadinterpretowania pewnych faktów. Człowiek ma silną potrzebę tłumaczenia rzeczywistości i nadawania jej sensu poprzez wskazywanie prostych wyjaśnień przyczynowo skutkowych. Jeżeli mamy do czynienia ze zjawiskami nietypowymi, np. gdzieś nagle pojawia się ekskluzywny czarny samochód albo obcy ludzie o „dziwnym” wyglądzie, to zaczynamy kombinować, rozmawiać o tym z innymi, snując różne przypuszczenia. To jest twórczość wspólna. W folklorystyce zajmującej się badaniem narracji ustnych funkcjonuje pojęcie twórczości kolektywnej; każdy, kto opowiada daną historię, jest po części jej autorem.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na torun.naszemiasto.pl Nasze Miasto