Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Mamo, jest mi tu dobrze!", czyli Kabanos&Ametria w Lizard Kingu (relacja)

Hemisphere
AmetriA w gotowości bojowej
AmetriA w gotowości bojowej Hemisphere
"Mamo, jest mi tu dobrze!", czyli Kabanos&Ametria w Lizard Kingu (relacja)

.“Bailanda” Loony, nieśmiertelnego hitu dyskotek z lat 90. Pięknie brzmiał ten przebój, wyryczany przez 5 męskich gardeł - 5, bo okazjonalnie do składu dołączył kabanosowy Zenek. Jednak nawet bez tego wsparcia należy Ametrii przyznać, że jest bardzo dobrym zespołem koncertowym, który potrafił rozruszać nawet stosunkowo niewielką publiczność i złapać, i utrzymać z nią dobry kontakt. Sceniczna dykcja Szczenyzasługuje na uznanie, a zaangażowanie i skupienie na solidnym wykonaniu kolejnych utworów zaowocowało wypełnieniem caluśkiego klubu mocnym, ale doskonale zbilansowanym (brawa dla akustyka) dźwiękiem. Chłopcy bardzo umiejętnie ułożyli setlistę, dobierając utwory z ostatniej płyty (“Korzenie”, “Zbrodnia”, “Czarno-biały”) i materiał z wcześniejszych albumów (“Każdy z nas”, “Tysiąc kłamstw”, “Dlaczego?”), sięgając nawet do tej debiutanckiej (“Fear”). I każdy utwór wykonywali z zacięciem i na sto procent. A potem, w trakcie “Czarno-białego”, po sesji machania głową i zamaszystych kroków po scenie, wszyscy zaczęli... zgodnie podskakiwać, jak przystało na stadko poważnych, nieco groźnych i bezpośrednich (w tekstach utworów, oczywiście), muzyków metalowych :-) Tym, co bardzo ładnie świadczy o nich jako o muzykach i o ludziach po prostu było też wysłuchanie koncertu Kabanosa. Zespoły grały już kilka koncertów razem, pewne znużenie czy rozejście się do swoich spraw byłoby więc zrozumiałe. Tymczasem Ametria zajmowała strategiczne pozycje a to przy stoliku, a to na piętrze Lizarda, a to wśród widowni, i choć nie dołączała do publiczności, obserwowała i słuchała z uwagą. Nie mogła też narzekać na brak zainteresowania - były i wspólne zdjęcia z uroczymi fankami, autografy i podziękowania od fanów, i to zarówno po zejściu zespołu ze sceny, jak i po całym koncercie, już przy stoliku-sklepiku z materiałami obu zespołów.

Kabanos z kolei rozniósł Lizard Kinga pod względem wypompowanej z siebie, wyskakanej, wygrywanej energii. Zenek jest człowiekiem, którego taka właśnie, życiowa energia, rozpiera, a kolejne pomysły, związane nie tylko z muzyką, pojawiają się w jego głowie ciągle. Angażuje się bardzo we wszystko, co robi, więc gdy jest na scenie, w naturalnym środowisku, już w trakcie pierwszych kawałków wczuwa się w klimat całkowicie. I od razu porywa fanów do tańca, pogowania oraz wspólnego śpiewania. I potrafi zażartować z siebie na żywo nie mniej niż w tekstach, które pisze (“Nie, nie będę skakał ze sceny, bo za gruby jestem, Minister Zdrowia mi zabronił” albo, w tym samym kontekście: “Czy na tej sali jest ktoś grubszy ode mnie?... Nie?... Znów jestem nie pobity, kolejne miasto!” - przed “Grubym grubasem”).

Publiczność zresztą też dopisała. Nie była co prawda bardzo liczna, ale dzięki temu rozłożyła się wygodnie i dość równomiernie na przestrzeni całego parteru. Przyglądając się jej, można było poznać odzieżowe, koncertowo-rockowe trendy tej jesieni, wśród których dominowały flanelowe koszule, zarówno damskie, jak i męskie, oraz klasyczne wzornictwo w postaci koszulek od Toola przez Motörhead po Metallikę. Kto chciał, podrygiwał w asyście kubka piwa, inni swobodnie tańczyli to z prawej, to z lewej strony sceny, jeszcze inni głównie obserwowali i śpiewali z oddali. A innych, jak magnes!, przyciągał pod samiuśką scenę urok Zenka. :-) Trudno się dziwić, bo zostaje on przez cały koncert w niemal nieprzerwanym, niezwykle żywym kontakcie z publicznością. Były więc i uściski dłoni, i poufałe, jak z Benny Hilla, klepanie po głowach, i wpuszczenie pojedynczych osób na scenę, zakończone przyjacielskimi uściskami z całym zespołem. Wiele razy udawało się też złapać rozbawione, zadowolone spojrzenie czy uśmiechy ze sceny, skierowane do konkretnych osób przed nią. Kabanos miał zresztą posłuch, niezależnie od tego czy trzeba było coś skandować, klaskać czy… wąchać obuwie. :-) Wszystko jednak można zrzucić na niekwestionowanego bohatera wieczoru, czyli Zenka, który, w ramach ruchu scenicznego, nad głowami publiczności wykonywał gesty niemal szamańskie. Rozpiętość wiekowa też była całkiem spora, co tylko krzepi - starsi mogli sobie przypomnieć co z życiu jest ważnego, a co kompletnie nieistotne, zaś młodzież uczyła się pilnie koncertowego folkloru i słuchała tekstów mądrych i zabawnych.

Scena sceną, parter parterem, ale kluczowa miejscówka na schodach, wiodących na piętro, ukazała kolejne, ważne szczegóły, związane z koncertem i wyjaśniające jego świetny klimat. Dobra trasa to trasa, na której ma się dobrego managera, który nie tylko pomoże roznieść sprzęt i spokojnie dogada się organizatorami i mediami, ale też czuwa nad koncertem w trakcie, nie oddalając się zbytnio. Krzysztof Massacra Korzeniowski taki właśnie jest - patrolował teren dość czujnie, a to robiąc zdjęcia, a to podrygując sobie z odległości; zwykle pod ręką i też zaangażowany w koncert, którego słuchał z wyraźną przyjemnością. Okazało się też, że chłopaki świetnie się prezentują na tle pęku wzlatujących do nieba balonów z uczepioną ich beztroską dziewczynką (czyżby niepokorna Hortensja z jednego z utworów?), opalizujących i jaśniejących w świetle reflektorów. Jeszcze mocniejszego znaczenia, przy tym symbolu radości i wolności, nabierają poważne w istocie, poruszające wiele ważnych problemów życiowych i cywilizacyjnych zagrożeń, teksty. Świetnie też obserwowało się maksymalną koncentrację Lodzi, bardzo oddanego gitarze, i podskakującą dziarsko miotełkę na głowie Fonsa, którego podskoki i obroty, bez przerywania gry, oczywiście, od samego patrzenia poprawiały kondycję.

I tym razem należy pogratulować akustykowi, bo i kabanosowa (i wcześniej ametriowa) ściana dźwięku, ciężka przecież i gęsta, była też harmonijna. Nic nie uciekało, nie przygłuszało, tak, że można było nacieszyć się nie tylko wokalem i tekstem, ale samą muzyką (co znaczenie ma wielkie na przykład przy ametriowej “Zbrodni”). Wszyscy muzycy, którzy tego wieczora pojawili się na scenie Lizarda, są zresztą sumiennymi i uważnymi instrumentalistami/wokalistami.

Postacią wieczoru jednak niewątpliwie był Zenek. Okazał się nie tylko świetnym rozmówcą i człowiekiem niesamowicie kreatywnym i pracowitym. W trakcie koncertu dawał z siebie wszystko, emanując zadowoleniem, radością, poczuciem humoru i, o ile nie lubię tego określenia, pozytywną energią. Nad głowami publiczności czynił gesty żartobliwie szamańskie,
Granica między końcem koncertu a bisem była bardzo cienka, stąd “Serce” zaliczyłabym już do tego drugiego… ale właściwie nie ma to większego znaczenia. Znacznie ma to, że przez cały czas, kiedy Kabanos był na scenie (a także poza nią - Lodzia i Fons przemieścili się na trochę w rejon stolików, nie przerywając, oczywiście, gry, a nawet wykonując eleganckie solówki do ściany), wszyscy bawili się świetnie i trudno wybrać jeden utwór, który można uznać za najlepszy. Kabanos dba tez o szczegóły, nie zapominając o podziękowaniu zespołowi supportującemu (co ciekawe, również pochodzącej z Piaseczna - ach, ten patriotyzm lokalny i krzepiąca solidarność branżowa zawsze na plus!) i puszczając zwinnym lotem w publiczność kostki od gitar, na nawet dając się naciągnąć na pałki od perkusji. Setlisty, naturalnie, rozeszły się w okamgnieniu.

Zespół spełnił też powinności pokoncertowe, rozdając autografy, cierpliwie pozując do zdjęć, dając się wyściskać, rozdając autografy i słuchając wszystkich dłuższych i krótszych wypowiedzi uczestników tego przepozytywnego wieczoru.

Kabanos jest więc w formie. Bardzo zdrowotny to był koncert, wyzwalający masę dobrej energii życiowej. Był też okazją do poczynienia kulturoznawczych obserwacji, bo okazało się na przykład, że gwiazdy rocka niekoniecznie utrwalają stereotypy, według których po koncercie powinna się odbyć grubsza impreza. Kiedy trzeba, grzecznie wracają do domów, do świeżo poślubionych lub oswojonych już żon i dzieci, albo regenerują się spokojnie przez kolejnymi koncertami. Koncert Kabanosa jest też wydarzeniem ogólnorozwojowym, gdyż dzięki absorbowanym w trakcie występu tekstom można pogłębić czy utrwalić swoją wiedzę z zakresu literatury (“Folwark zwierzęcy”) oraz wysłuchać i wyskandować fragmenty (dialogowe, monologi) czysto satyryczne i autoironiczne. Co też ważne, chłopcy nie tworzą żadnego dystansu, są całkowicie naturalni i mają ogromną frajdę z grania - a ze sceny nie schodzą na poziom widowni chyba tylko z grzeczności i profilaktycznej troski o sprzęt. Zespół jest też rewelacyjnie zintegrowany, zarówno jeśli chodzi o komunikację między sobą, jak i wszystkie sceniczne aktywności: śpiewają, tańczą czy chociaż skaczą, wszyscy razem i z równym zapałem. Kto nie był, niech żałuje i nadrabia, bo Kabanos koncertuje jeszcze przez kilkanaście dni, a jeśli chciałby z chłopakami zamienić kilka słów na osobności i oko w oko, może to zrobić na przykład w trakcie empikowego spotkania w Warszawie. I gwarantujemy, że po takim spotkaniu będzie wam naprawdę dobrze. :-)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Danuta Stenka jest za stara do roli?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na torun.naszemiasto.pl Nasze Miasto